My, dzieci z dworca Zoo (2021) - Sześcioro nastolatków, szukają swojego miejsca, intensywnie żyją w samym środku Berlina. Główną osią historii są losy Christiane, której życie filmweb.pl Książka pod tytułem „Dzieci z dworca ZOO'' to tekst pisany z magnetofonowych rozmów z Christiane Neva Felcherinow, urodzoną w 1962 roku- młodą narkomanką z Berliną zachodniego. Autorami tekstu są Kai Herman i Horst Rieck - niemieccy dziennikarze. Recenzja książki Christiane. F "My dzieci z dworca ZOO". Wszyscy spotykamy się na co dzień z groźnie brzmiącym, wszechobecnym słowem: „narkotyk”. Powoli stał on się nieodłącznym elementem naszego świata, takim samym jak alkoholizm… Zdajemy sobie sprawę z groźby, jaką niesie biały proszek, a Skoro My, dzieci z dworca Zoo roku 2021 miało być nowoczesną reinterpretacją pewnych wątków podjętych lata temu, tak też zostaną potraktowane – jako całkowicie nowa historia. Niemiecka propozycja od samego początku zaskakuje. Losy szóstki przyjaciół pochodzących z różnych klas społecznych zostają zaprezentowane w chaotyczny W 1978 roku dziennikarze magazynu "Stern" spisali historię Christiane F. - nastoletniej narkomanki z Berlina. Książka "My, dzieci z dworca Zoo" szybko stała się światowym bestsellerem. 2021-03-13 - My, dzieci z dworca Zoo (2021) – recenzja serialu; 2021-11-28 - The Box – premiera serialu oryginalnego Viaplay Polska i inne nowości w bibliotece platformy; 2021-02-22 - Zmiany w ramówce HBO GO na ostatni tydzień lutego; 2021-11-08 - Supermarket i inne premiery Viaplay zaplanowane na drugą połowę listopada! My, dzieci z My, dzieci z dworca Zoo. Christiane F. - Wir Kinder vom Bahnhof Zoo. 1981. 7,3 46 273 oceny. Strona główna filmu . Podstawowe informacje. Pełna obsada (40) Opisy (4) JdEe. 7,6 Film 1981 2g. 18m. od 15 lat Biograficzny, Dramat Historia czternastoletniej Christiane. Młoda i niewinna dziewczyna wpada w złe towarzystwo. Poznaje grupę innych dzieciaków, które biorą narkotyki i uprawiają prostytucję na dworcu Zoo. Sama, chociaż długo z tym walczy, też postanawia spróbować. Powoli zaczyna popadać w coraz większe uzależnienie. Słynny krytyk filmowy Robert Ebert napisał w 1982 roku, że My, dzieci z dworca Zoo to jeden z najbardziej przerażających filmów, jakie dane mu było obejrzeć w swoim życiu. Historia o nieletnich Niemcach umierających z przedawkowania narkotyków musiała robić w dniu premiery na widzach piorunujące wrażenie, aczkolwiek wydaje się, że równo czterdzieści lat po pierwszych kinowych seansach nie niesie już za sobą takiej zaczęło się w Berlinie Zachodnim w roku 1978, kiedy to przed jednym z sądów toczył się proces przeciwko mężczyźnie oskarżonemu o korzystanie z usług niepełnoletnich prostytutek w zamian za narkotyki. W roli świadka na rozprawie pojawiła się szesnastoletni Christiane Felscherinow, która swoim zachowaniem od razu zwróciła uwagę dziennikarzy z magazynu Stern. Kai Hermann i Horst Reick na tyle zainteresowali się losem dziewczyny, że z pierwotnie zaplanowanego dwugodzinnego wywiadu pozostało znacznie więcej – setki minut nagrań spisanych w formie książki, która od razu po premierze wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Na fali popularności pojawiła się szansa na ekranizację opowieści Christiane F., której reżyserem został debiutujący na wielkim ekranie Uli Edel. Wcześniej miał okazję realizować tylko krótkometrażówki i projekty dla telewizji, a tu pojawiła się okazja od razu do zmierzenia się z trudnym, zwłaszcza pod względem emocjonalnym, materiałem. W końcu mowa o historii młodych osób, które z tygodnia na tydzień staczały się na samo dno społecznego piekła, gdzie za pokarm służyły narkotyki, zaś za walutę – ich własne przeciwieństwie do tegorocznego serialu My, dzieci z dworca Zoo, Edel w głównych rolach obsadził naturszczyków będących w tym samym wieku, co ich literackie pierwowzory. Wcielająca się w narratorkę i najważniejszą bohaterkę Natja Brunckhorst miała na planie filmowym czternaście lat. Jej wygląd robił piorunujące wrażenie – nakładany mocny makijaż tylko podkreślał dziecięcość twarzy, a pożyczane od filmowej matki buty na obcasie uwydatniły drobną posturę, tak bardzo absurdalnie prezentującą się na tle obskurnego dworca kolejowego, zasyfionych toalet i szaroburych ulic, na których czekała na kolejnych na podstawie rozwoju fabuły dosyć łatwo można rozpisać trajektorię losów protagonistki – od rozbitego domu na obrzeżach Berlina przez uczęszczaną dyskotekę Sound aż do opustoszałych parkingów razem z obleśnymi klientami – to często brakuje związku między kolejnymi scenami, jak gdyby materiał był zbyt obszerny, przez co scenarzyści musieli często korzystać z nożyc, wycinając kolejne istotne elementy całości. Najlepiej to widać w kontekście sfery psychologicznej, prawie całkowicie pominiętej przez reżysera. Bardzo rzadko postacie mówią o swoich emocjach. Dochodzi do tego tylko w najbardziej kryzysowych sytuacjach, gdy są na narkotykowym głodzie i potrzebują choćby jednej dawki, dzięki której mogliby „normalnie” funkcjonować. Z drugiej strony wspomniana wyżej taktyka przynosi Edelowi zaskakujące, bardzo pozytywne efekty. Na przykładzie serialu My, dzieci z dworca Zoo widać dokładnie, jaka „moda” obecnie panuje wśród twórców – na potęgę eksploatuje się muzykę, którą usilnie próbuje się budować napięcie i wzbudzać emocje wśród widzów. Cisza jest zabiegiem prawie że zapomnianym. Tymczasem w filmie z 1981 roku w zasadzie nie mamy do czynienia z podłożoną ścieżką dźwiękową. Prawie każda wykorzystana piosenka, poza Heroes Davida Bowiego (chociaż słynny artysta wykonuje „na żywo” inny utwór ze swojego repertuaru) pochodzi ze świata przedstawionego. Uli Edel stawia na dźwięk diegetyczny, przez co w kluczowych momentach, na przykład w trakcie drastycznie pogarszającego się zdrowia Christiany wskutek zażycia narkotyków, panuje cisza. Odbiorcy nie są bombardowani kolejnymi bodźcami, pozostają sam na sam z cierpiącymi nieletnimi. Gdy doda się do tego jeszcze chłód bijący z niebieskoszarych kadrów, powstaje niesamowity efekt – forma pomaga w odzwierciedleniu atrofii uczuć i alienacji doznawanej przez obserwowane dzieci z dworca Zoo to szalenie trudny do sklasyfikowania film. Z jednej strony można odnaleźć w dziele Edela paradokumentalny styl, ciągoty do obserwacji pozbawionej moralnej oceny bohaterów. Reżyser woli podglądać aniżeli kreować i narzucać komuś własną wizję. Chce naturalistycznie oddać zgniliznę świata przedstawionego, przez co ustawia kamerę w taki sposób, by z lubością rejestrować wymioty Christiny albo strzykawki regularnie wbijające się w jej wątłe żyły. Artysta w kontrowersyjny (według mnie przesadzony) sposób pokazuje nagie ciała nieletnich, czego robić nie powinien niezależnie od podejmowanego tematu. Odważnym krokiem było zatrudnienie naturszczyków: na pewno młode twarze dodają realizmu, ale brak umiejętności aktorskich obnaża ubogie dialogi. Niektóre zachowania nastolatków wyglądają na totalną amatorszczyznę, a nie odgórnie zaplanowane działania. Również pod kątem technicznym ujawniają się zabawne braki. Scena „odwyku” Christiny i jej chłopaka przypomina kino klasy B, a ich pierwszy stosunek jest fatalnie niemieckiego reżysera dalekie jest od socjologicznych wycieczek, twórcy zależy na swoich bohaterach, nie na interpretacjach znanej mu rzeczywistości, niemniej jednak nie sposób pominąć również tego aspektu jego filmu. Choć film My, dzieci z dworca Zoo jest historią o zgubnym wpływie narkotyków, to w tle przewija się depresyjny Berlin Zachodni. Niby za murem znajduje się gorszy świat, a to na często uczęszczanym dworcu znajdują się tabuny nastolatków, którzy mieli mieć przed sobą świetlaną przyszłość, a poprzez brak perspektyw i dojmujące poczucie beznadziei pogrążyli się w odmętach nałogu. Uli Edel specjalnie zatrudnił prawdziwych narkomanów i prostytutki, by udowodnić, że tuż pod nosem szybko bogacących się mieszkańców metropolii tworzy się drugi świat oparty na innych zasadach, zamieszkały przez ludzi z różnych względów wypchniętych poza dzieci z dworca Zoo jest filmem, który pod wieloma względami źle się zestarzał. Mimo to seans czterdzieści lat po premierze nadal przynosi bolesną prawdę na temat straconej części berlińskiego pokolenia, któremu nie dane było odnaleźć szczęścia na swojej drodze. Wydaje się, że Uli Edel swoim dziełem wyważył pewne drzwi dla kolejnych produkcji, w których jeszcze mocniej i dosadniej eksploatowano wątek zgubnego wpływu narkotyków na ludzki organizm. Warto docenić niemiecką produkcję, niezależnie od efektów końcowych, za szczerość i odwagę w podejmowaniu trudnych tematów. Jeżeli młode osoby poszukują serialowych historii, z których bohaterami mogliby się utożsamić, a na podstawie ich losów poznać kilka tajemnic dotyczących trudów życia, to na pewno nie powinny sięgać po najnowszą wersję My, dzieci z dworca Zoo. Podobne wpisy Zanim przejdę do zrecenzowania serialu, muszę wyznaczyć sobie pole działania: jako że nie wiążą mnie żadne sentymentalne zaszłości z książką, na podstawie której zrealizowano ośmioodcinkową produkcję, zaś w późniejszym terminie odniosę się do filmu zrealizowanego w 1981 roku, w niniejszym tekście pochylę się tylko nad serialem. Nie będzie porównań, poszukiwania podobieństw oraz różnic między tymi trzema tekstami kultury. Traktuję serial jako samoistne dzieło oderwane od korzeni, zwłaszcza że twórcy poprzez wykorzystanie konkretnej estetyki ewidentnie wpisują się w zupełnie inny nurt, stylistykę oraz tematykę aniżeli literacki pierwowzór. Skoro My, dzieci z dworca Zoo roku 2021 miało być nowoczesną reinterpretacją pewnych wątków podjętych lata temu, tak też zostaną potraktowane – jako całkowicie nowa historia. Niemiecka propozycja od samego początku zaskakuje. Losy szóstki przyjaciół pochodzących z różnych klas społecznych zostają zaprezentowane w chaotyczny sposób, obraz jest nasycony wyrazistymi barwami, a na dodatek w kluczowych momentach twórcy podrzucają nowoczesne piosenki niczym emocjonalne pomosty między dzieciakami z lat 70. XX wieku a współczesnymi widzami. Ma być dynamicznie i z rozmachem, a po czasie okazuje się, że jest bardzo wtórnie – podobną estetykę do bólu eksploatują produkcje ze stajni Netfliksa i HBO. Na papierze podejmowana przez Niemców tematyka jest kontrowersyjna: oto nieletnie osoby w pogoni za hedonistycznymi uciechami oddają się w ramiona narkotycznego nałogu, a że w pewnym momencie brakuje im pieniędzy na kolejne działki i nałóg nie pozwala o sobie zapomnieć, wychodzą na ulice, by sprzedawać swe ciała starszym mężczyznom. Najpierw używki służą im do ucieczki przed berlińską szarzyzną, apodyktycznymi rodzicami, nudną szkołą i brakiem zawodowych perspektyw, lecz później stają się paliwem, bez którego nie są w stanie w jakikolwiek sposób funkcjonować. Oczywiście najwięcej czasu scenarzyści poświęcają Christiane (Jana McKinnon), jej poszukiwaniom miłości, radzeniu sobie z zachodzącym rozłamem między matką a ojcem, wreszcie – przekształcaniu się z cichej dziewczyny z odważnie ubierającą się nastolatkę. Reszta przyjaciół wypada już mniej interesująco, twórcy nie za bardzo angażują się we wnikliwsze przedstawienie ich psychologii oraz motywacji. Na uwagę zasługuje jedynie Stella (Lena Urzendowsky) z powodów, o których napiszę pod koniec tekstu. Na razie pozostaje stwierdzić, że różnice między bohaterami rzadko są wyczuwalne, mimo że wspomina się o odmiennym pochodzeniu i podejściu do rzeczywistości. Seanse kolejnych odcinków My, dzieci z dworca Zoo wywołują, zapewne niezamierzone, poczucie dysonansu, którego nie sposób się pozbyć aż do ostatniej minuty serii. Oto scenarzyści serwują koktajl z widowiskowych imprez, które niby mają świadczyć o eskapistycznej ucieczce przed dorosłością. Pokazują efekty zażywania narkotyków, jednak nigdy nie robią tego dosłownie, jak gdyby pewne obrazy mogłyby wywołać kontrowersje. Z jednej strony mówi się o prostytucji nieletnich, ale prawie nigdy jej nie pokazuje, serial zresztą prawie w ogóle jest pozbawiony scen seksu, ale w innych aspektach bohaterowie są traktowani niczym dorośli. Nastolatki palą przy rodzicach i na ulicy papierosy, ubierają się wyzywająco również do szkoły, a dorośli nigdy nie kierują z tego powodu pod ich adresem żadnych uwag. Wprawdzie nigdy nie żyłem w Berlinie, zwłaszcza ponad 40 lat temu, ale żyłem w Warszawie na początku XXI wieku i wiem, że wtedy takie zachowania byłyby od razu napiętnowane przez starszych. Młodzi ukrywali się, gdzie mogli, z paleniem papierosów, tymczasem bohaterowie niemieckiej produkcji bez problemu przechadzają się po Berlinie, nie tylko na tytułowym dworcu, ba, nawet wydmuchują dym w twarz rodzicom, a oni nie widzą w tym nic złego. Nie byłoby problemu, gdyby tylko w wyżej wymienionym aspekcie powstawał zgrzyt. Sęk w tym, że scenarzyści w wielu momentach lekkomyślnie podchodzą do zasad prawdopodobieństwa w świecie przedstawionym. Bohaterowie są biedni, ale mają ciuchy niczym z reklam odzieżowych sieciówek. Buntują się, ale nie zawsze do końca wiadomo przeciwko czemu. Mam wrażenie, że My, dzieci z dworca Zoo to pluszowo-rebeliancka opowieść doby Instagrama, kiedy to opowiadanie o wszelkiego rodzaju patologiach jest na porządku dziennym, ale nie można zbyt wiele pokazać, żeby broń Boże nikogo nie urazić. Oglądanie ma sprawiać przyjemność, choćby perwersyjną, a nie być ością w gardle wprawiającą w zły nastrój. Niemiecki serial nie jest żadną aberracją ani awangardą, lecz znakomicie wpisuje się w mainstreamowy trend przyciągania widzów do seansu kontrowersyjnymi tematami przy jednoczesnym ukazywaniu ich w sposób delikatny, by nie siać zgorszenia. Efektem tego jest stworzenie obrazu kolorowego, atrakcyjnego pod względem wizualnym, dla którego nie ma przeciwwagi w postaci drastycznego ostrzeżenia przed konsekwencjami sięgania po narkotyki. Tak na marginesie, najlepiej to zresztą widać przy okazji omówienia sposobu wykorzystania nazwiska Davida Bowiego w tej produkcji. O ile dla pewnego pokolenia Bowie był zaczynem buntu wobec mieszczańskiego stylu życia, o tyle w serialu z XXI wieku jego nazwisko jest tylko wypłowiałym emblematem, wytrychem, z którego nic nie wynika, bowiem w scenie wycieczki na jego koncert muzyka już w ogóle się nie liczy, a na plan pierwszy wysuwa się dynamicznie i atrakcyjnie zmontowana ucieczka bohaterów przed ochroną. Za wyjątkiem jednego epizodu scenarzyści w dość komicznie obrzydliwy sposób puentują rozwijane wątki, zwłaszcza w kontekście losów wspomnianej wcześniej Stelli. Oto najpierw wykorzystywana przez wąsatego właściciela sklepu zoologicznego dziewczyna trafia na ulicę, gdzie prostytuuje się za małe pieniądze, aż w końcu trafia do więzienia. Tam staje się feministką, dowiaduje się, dlaczego proletariat jest klasą uciskaną, po czym zostaje neoliberalną burdelmamą czerpiącą zyski z nierządu innych nieletnich. Sam rozwój bohaterki nie śmieszy, bardziej fakt, że twórcy w żaden sposób tego nie komentują, nie opatrują niezbędnym przypisem, lecz pozostawiają widzowi do oceny, co niby jest dobrym posunięciem, lecz w kontekście wykorzystywanej przez nich estetyki kolorowego anarcho-blichtru – niezwykle ryzykownym i niepotrzebnym. Zamiast syfu jest plusz, zamiast pesymizmu – smutaśna komercja. Scenarzyści My, dzieci z dworca Zoo podążają po linii najmniejszego oporu, serwując przygnębiające tematy w atrakcyjny sposób, ale w tego typu zwierciadle obecnie młoda osoba nie ma prawa się w jakikolwiek sposób przejrzeć. Skoro zabrakło próby zrozumienia, dlaczego bohaterowie zdecydowali się na ucieczkę przed codziennością, to na ekranie pozostały jedynie imprezki i narkotyki. Bo wykorzystywanie seksualne, tak ważne w kontekście fabuły, zostało wyrugowane na margines, byle tylko nie zafundować nikomu bolesnych wspomnień z seansu. Hej, a więc trochę mnie tu nie było co wynikło z małych problemów osobistych ale myślę że się na mnie nie gniewacię ;) Tak więc zamiast opisywać moją szarą i nudną codzieność wpadłam na pomysł zrobienią recenzji książki "My, dzieci z dworca ZOO". Myślę że sam wpis przypadnie wam do gustu oraz okaże się pomocny :) Tak więc MIŁEGO CZYTANIA. Cała akcja rozgrywa się w Berlinie Zachodnim i jest w 100% prawdziwa poniewarz są to relacje pewnej narkomanki Christiane F, z jak już wcześniej mówiłam Berlina Zachodniego. Christiane wraz z rodzicami i młodszą siostrą przeprowadza się z małej wśi do Berlina Zachodniego jak już prawie na samym początku książki się dowiadujemy ojciec Christiane nadużywa przemocy wobec swojej rodziny czyli w skrucie mówiąc bije Christiane,jej siostrę oraz matkę Christiane czyli swoją żonę co odbija się na małej jeszcze wtedy Christianie(miała wtedy ok. 7 lat). Mając 12 lat Christiane dostaję się do pobliskiego gimnazjum gdzie zaprzyjźnia się z Kessi, dziewczyną której każdy zazdrości dorosłego wyglądu oraz dość dużego jak na jej wiek biustu(Kessi miała wtedy również 12 lat). Z trudem Christiane zaprzyjaźnia się z Kessi a robi to poprzez popisywanie się przy wszystkich itp:. Jednak Christiane najbardziej maży by dostać się do tak zwanej "paczki" która strasznie jej imponuję poprzez obłędny jak to sama określiła wygląd, szacunek i rodzinne relacje wśrod nich nie licząc również tego że każdy z nich brał narkotyki. Christiane mówi Kessi o marzeniu dostania się do tej oto paczki poczym Kessi oznajmia jej że może ją z nimi zapoznać. Nowo poznane osoby mają zły wpływ ma Christiane, zaczyna palić chaszysz(nartkotyk), kłamać swoją mamę pogarsza się w naucę, z 4 i 3 przenosi się na 1 i 2. Christiane zaczyna kraść. Pewnego dnia Kessi proponuję by wraz z nią poszła do modnej wtedy dyskoteki "Sound" czyli najnowocześniejszej dystoteki w Europie. Christiane zaczyna chodzić tam co sobotę kłamiąc mamę że śpi u Kessi. Gdzie poznaję nową paczkę jeszcze większych narkomanów przez co spada jeszcze niżej. Mając 13 lat sięgnęła po Herionę. Christiane znajduję równierz w paczcę swoją pierwszą prawdziwą miłość Detlefa R. oprucz tego Christiane zawiera wiele nowych przyjaźni między innymi z Babssi która nie długo potem umiera z przedawkowania heroiny. I ogólnie Christiane spada na jeszcze większe dno i staje się coraz bliższa coraz częściej chodzić na dworzec ZOO i tym podobne miejsca gdzie jest najwięcej narkomanów. Nie mając już za co kupić narkotyków Christiane postanawia zostać Prostytutką za 20 marek za jedną usługę, ma wtedy dopiero 14/15 lat. Delfet równierz tak zarabią sypiając z Homoseksualistami. Dopiero pod koniec książki Mama Christiane dowiaduję się że jej córka jest bardzo blizka śmierci oraz że stanowczo przedawkowała z narkotykami. Jej mama zabierają do swojej cioci na wieś oraz zmusza Christiane do zerwania wszelkich kontaktów ze swoimi dotychczasowymi znajomymi. Ostatatecznie Christiane wychodzi z nałodu. Dziś ma ponad 50 lat, Przepraszam że takie krótkie i średnio dokładne ale jakoś nie mam talentu do pisania recenzji. Ora zprzepraszam za błędy ortografizne bo być może się jakieś pojawiły. T już koniec i myślę że zachęciłam was do przeczytania tej ciekawej oraz bardzo mądrej książki o prawdziwej historii pewne narkomanki. A tu macie pare zdjęć: Christiane F. dziś Christiane i Delfet

recenzja filmu dzieci z dworca zoo